środa, 4 grudnia 2013

Ciechocinek - nie tylko dla seniorów

Chyba niezależnie od wieku i płci, Ciechocinek kojarzy nam się z uzdrowiskową miejscowością, którą odwiedzają głównie starsi ludzie, przyjeżdżający tutaj na rehabilitacje, różnorodne zabiegi czy odpoczywają w sanatoriach. Jest w tym sporo prawdy, albowiem miasto słynie ze źródeł solankowych, których lecznicze właściwości doceniano już w XIII wieku. 



Owszem, warunki klimatyczne oraz położenie geograficzne sprzyjają urlopowi mającemu na celu podbudowanie zdrowia, jednakże czyż nie powinniśmy się o nie troszczyć niezależnie od wieku?
Jako że Ciechocinek leży niedaleko Torunia, który planowaliśmy zwiedzić już od jakiegoś czasu, doszliśmy do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie zainstalować się właśnie w Ciechocinku, gdzie dzieciaki będą mogły wyszaleć się w parku, a dwa z pięciu urlopowych dni przeznaczyć na dojazd i poznanie Torunia.
Zastanawiałam się jednak, co będziemy robili z dzieciakami w czasie zaplanowanym na odpoczynek w Ciechocinku? Jakoś oczami wyobraźni widziałam już ich nieszczęśliwe miny, kiedy będą zmuszeni do siedzenia na ławce i obserwowania wyścigów balkoników czy wózków inwalidzkich. 
Rzeczywiście wybierając się po raz pierwszy w jakieś miejsce najlepiej poczytać o nim trochę, by wiedzieć, jak należy się przygotować. 
Niewątpliwym atutem miasteczka (nie licząc oczywiście źródeł termalnych i pijalni wód mineralnych) są parki i pięknie przygotowane do spacerowania deptaki. Te trzy parki (Sosnowy, Zdrojowy i Tężniowy) liczą sobie łącznie prawie 70 hektarów! Więc naprawdę jest gdzie spacerować. Warto wziąć dzieciom hulajnogi albo rolki, żeby mogły się wyszaleć. Ale te parki to nie tylko ścieżki, trawa i drzewa. Zachwycą was piękne dywany kwiatowe, liczne fontanny (w tym ulubiona dzieci o wdzięcznej nazwie "Fontanna Jasia i Małgosi"), oraz woliery z ptakami ozdobnymi. Trzeba przyznać, że miasto bardzo dba o porządek i piękny wygląd parków, ponieważ są one wizytówką Ciechocinka. 
Moi chłopcy bardzo lubili w trakcie spacerów podejść do muszli koncertowej (chyba najbardziej znanego ze wszystkich fotografii Ciechocinka obiektu). Wspinali się na scenę, kiedy akurat nie odbywał się żaden koncert i ile im starczyło w płucach sił - śpiewali piosenki z przedszkola. Ubaw po pachy. Czasami dołączały do nich inne dzieciaki również starając się coś zaśpiewać, albo biegając wokoło. Od razu robiło się gwarno i wesoło. Przechodzący wczasowicze zatrzymywali się na moment i obdarzali malców szerokim uśmiechem, albo oklaskami. 



Codziennie chodziliśmy do tężni. Są to największe w Europie tego typu konstrukcje i robią na dzieciach spore wrażenie. Warto wcześniej dowiedzieć się jak działają, by opowiedzieć o nich naszym potomnym. Gwarantuję, że będziecie zbombardowani mnóstwem pytań typu "A kto wnosi do góry wodę? Pan z wiaderkiem?" W końcu nie na co dzień widzi się wysoką na 15 metrów ścianę z gałązek po których z szumem spływa woda, zostawiając gdzie nie gdzie biały osad z soli. Warto spacerować tutaj nawet kilka razy dziennie, ponieważ przy pozyskiwaniu soli w ten sposób, wokoło tężni tworzy się specyficzny mikroklimat obfitujący w jod tak ważny dla naszych organizmów.
Jeżeli nasze dzieci często mają problemy z katarem, chorobami gardła, krtani czy zapaleniem oskrzeli warto zafundować kilka seansów a grocie solankowej, znajdującej się w tężni nr.2. Wdychanie bardzo wilgotnego jodkowo-bromkowego powietrza jest idealnym rozwiązaniem w profilaktyce i leczeniu chorób górnych dróg oddechowych.Jedna sesja trwa 30 minut i kosztuje 4 zł normalny, 2 zł ulgowy. - http://www.ciechocinek.pl/698,l1.html


Najstarszym obiektem w Ciechocinku jest słynna pijalnia wód mineralnych, której sporą cześć zajmuje teraz restauracja. Można tu spróbować wód leczniczych, lecz ze względu na specyficzny zapach moje dzieciaki nie chciały tego nawet spróbować. 
W sezonie cieplejszym na terenie parków powstają miejsca zabaw dla dzieci - można poskakać na dmuchańcach, pobiegać w kulach na wodzie, czy poszaleć w małym lunaparku. W otwartych kawiarniach odbywają się dancingi - nawet w środku dnia. Co rusz można natknąć się na budkę z lodami, ciastkami, czy kolorową watą cukrową.
Miasto dosłownie rozbrzmiewa muzyką i zapachem kawy.
Jeśli planujecie jeść na mieście, to tutaj wielkiego wyboru nie ma. Przy samym centrum znajduje się pizzeria "U Tomaszka". Prawdę mówiąc pizze mają tam słabe, ale za to zupy i typowe dania (schabowe, mielone, etc) są smaczne i zawsze świeże, bo przez lokal przewijają się tabuny wczasowiczów. Ceny też przystępne - za sporego schaba z frytkami i surówką zapłacicie niecałe 20zł, więc źle nie jest. 
Dokładne menu i bliższe informacje o knajpce znajdziecie pod tym adresem - http://www.utomaszka.home.pl/menu.html
Pizzeria Neapol to kolejne miejsce blisko centrum w którym jedliśmy i obyło się bez chorobowych atrakcji. Serwują tu pizzę na trochę ciężkim cieście, ale ze świeżymi smacznymi dodatkami. 
Codziennie odwiedzaliśmy też kawiarnię "Cafe Zdrojowa" znajdującą się naprzeciwko słynnej fontanny Grzybek, zlokalizowanym w samiutkim sercu miasta. Wybór kaw, placków i lodów... mmmmm..... pychota!
Jeżeli zaś chodzi o  bazę noclegową to prócz licznych hoteli, można zanocować w domach zdrojowych, prywatnych kwaterach, czy willach przekształconych na małe rodzinne hoteliki. Jest w czym wybierać, wszystko zależy od tego ile chcemy wydać na to pieniędzy i jaki mieć standard. W każdym razie rezerwując nocleg negocjujcie ceny - zawsze można coś utargować. 
Więcej informacji na temat noclegów, atrakcji turystycznych znajdziecie na bardzo dobrze zorganizowanej stronie miasta - http://www.ciechocinek.pl/index.php
Zapraszam.


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Kazimierz Dolny nad Wisłą







Przyznam szczerze, że długo wzbraniałam się przed odwiedzeniem tego miasteczka.
Nie wiem dlaczego, ale miałam takie wrażenie, że jest to azyl dla starszych miłośników sztuki, i że na deptaku wzdłuż Wisły średnia wieku turystów będzie wynosić najmniej 70 lat (jak to było w Ciechocinku).
Po kilku deszczowych dniach, jesienna aura wreszcie się poprawiła i postanowiliśmy odwiedzić tę niewielką miejscowość z czystej ciekawości.
No i stało się…
Pokochałam Kazimierz ;) 


Ogólnie lubię miasta, w których urbanistycznym środkiem jest otoczony kamieniczkami rynek. Z takiego miasta pochodzę (Bochnia) i w takich miasteczkach się wychowywałam. Tutaj pulsuje serce miasta, tutaj skupiają się jego mieszkańcy. Jeśli władze potrafią dobrze zagospodarować to historyczne miejsce, wówczas staje się ono wizytówką miasta, gdzie zazwyczaj odbywają się koncerty, różne imprezy, targi. Nie trzeba w nich uczestniczyć bezpośrednio, lecz można usiąść na ławce, czy umówić się na spotkanie ze znajomymi i obserwować zdarzenia z bezpiecznej perspektywy.  


Może to efekt lokalnego patriotyzmu, ale mieszkając na południu Polski i przemierzając niemalże każdego dnia gigantyczny krakowski rynek, człowiek żyje w przeświadczeniu, że ten w Warszawie musi być jeszcze większy, a słynna Syrenka osiąga rozmiary co najmniej połowy amerykańskiej Statuy Wolności.
Nic bardziej mylnego. Lecz w końcu, wielkość rynku nie świadczy o rozmiarach miasta…
Ale, wracając do meritum…
W Kazimierzu spotkało mnie już na samym początku miłe zaskoczenie. Wchodząc na tętniący życiem rynek tego małego miasteczka poczułam się jak u siebie w domu, jak w rodzinnej Bochni, albo w bliskim memu sercu Wiśniczu. Nierówna płyta rynku, ściśnięte ze sobą urokliwe kamieniczki, masa kwiatów, knajpek, rozświergotanych wróbli, galeryjek i nagabujących cyganek.
- Powróżyć… powróżyć pani… to zajmie tylko chwileczkę…
No coś pięknego!


Te ciasno stulone ze sobą kamienice mają wspaniałe, zabytkowe elewacje. A każda z nich jest inna, niepowtarzalna. Jedne mają drewniane podcienia inne głębokie balkony, w których urządzono letnie kafejki. Część została niedawno otynkowana i  przyciąga wzrok eleganckimi pastelowymi kolorami, ale są też i zniszczone, z odpadającym płatami tynkiem, cierpliwie czekając na odnowienie. Oczywiście z nich wszystkich najbardziej rzucają się w oczy dwie niezwykle pięknie rzeźbione fasady bliźniaczych kamienic – św. Mikołaja i Krzysztofa, z pięknymi podcieniami, arkadami i licznymi płaskorzeźbami. Aż dwupiętrowe attyki zakrywają cały dach i sprawiają wrażenie, że kamienice są dużo wyższe niż w rzeczywistości. Stojące obok kamieniczki wydają się przy nich takie małe, skromne i pościskane.
Wyjmuję z torebki aparat, chcę utrwalić na zdjęciu ten urokliwy widok…
Nagle wzdłuż jednej z pierzei wolno przejechał elegancki powóz ciągnięty przez dwa białe konie. Starszy mężczyzna ściskając lejce obracał się co chwila do siedzących w powozie turystów i tłumaczył im coś chropowatym głosem. Przyjezdni, spacerujący wzdłuż drogi fotografowali na szybko zgrabne konie i pięknie odnowiony pojazd. Jedna z wiezionych kobiet, ubrana w kawowy żakiet i nieco przyciasny kapelusz, uniosła rękę i lekko nią machając przesłała mijanym ludziom lekki uśmiech. Przez tę krótką chwilę czuła się chyba jak królowa.
Ledwie powóz zniknął za rogiem, moją uwagę przykuło małe zamieszanie tuż przy starej drewnianej studni. Kolorowo ubrany młody człowiek dmuchał długie wąskie baloniki i w kilka sekund wyczarowywał z nich różne cudeńka. Właśnie stworzył czerwonego jamnika i podał go dwuletniej dziewczynce ubranej w uroczą różową sukienkę. Mała ufnie wyciągnęła do niego pulchną rączkę, porwała balonowego zwierzaka i przytuliła do piersi. Matka dziewczynki z wdzięczną miną wrzuciła mężczyźnie do kapelusza kilka monet.
- A ja chciałbym miecz! – Krzyknął tęgi pięcioletni chłopiec. – Tylko długi i nie różowy, bo to jest babski kolor.
- Zatem, niech będzie miecz dla tego rycerza.  – wykrzyknął kolorowy mężczyzna i w mgnieniu oka przygotował zamówienie. Minutę później, lżejszy o pięć złotych, chłopiec odszedł z szerokim uśmiechem na twarzy, dzierżąc w rękach czarną dmuchaną broń.
Odprowadziłam go wzrokiem aż do ciemnych arkad sąsiedniej pierzei, przy której mieściły się dwa kramiki z tandetnymi drobiazgami dla dzieci. Tutaj, na styranej ławce przysiadł drobny, blady siedmiolatek, trzymając na kolanach ogromny, jak na jego rozmiary, akordeon. Z niemałym wysiłkiem rozciągnął instrument i ściskając go na powrót, wydobywał z niego nieco fałszywe „Fale Dunaju”. Przechodząca obok elegancka kobieta w błękitnej garsonce, wrzuciła chłopakowi do futerału kilka pieniążków. Młodzieniec rozpromienił się ze szczęścia. Przestał grać, zerknął do podcieni i machnął ręką do ukrytych w cieniu przyjaciół. Czwórka pomocników wychynęła zza słupa. Wszyscy rzucili się do futerału by sprawdzić wartość monet.
Byli tak podekscytowani szybkim zarobkiem, tacy szczęśliwi… naturalni. Zapewne każdy artysta zarabiający na „ulicy” jest ciekaw ile grosza rzucił przechodzeń do jego kapelusza czy skrzyneczki, lecz dorosłość, oraz narzucone przez cywilizację normy,  nie pozwalają mu porzucić zajęcia by zajrzeć do środka.
Z dziećmi jest inaczej. Reagują na bodźce spontanicznie i są bardzo prawdziwi w swoich zachowaniach. Kiedy chcą się śmiać, to się śmieją, a kiedy jest im smutno…
Wiecie co? My dorośli powinniśmy się od nich uczyć wyrażania uczuć, gdyż na pewnym etapie naszego życia pozwalamy sobie na wyrażanie emocji tylko wtedy, gdy nikt nas nie widzi.
Jednak stojąc na środku Kazimierskiego rynku nie mogę długo wsłuchiwać się w na nowo grane „Fale Dunaju”, gdyż przy południowej pierzei rynku pojawia się spora konkurencja dla niewprawnego akordeonisty. Dwoje stylowo ubranych mężczyzn w sile wieku włącza swoje elektryczne gitary, by zacząć znany kawałek country. Ich wzmocnione głośnikiem brzmienie przygłusza wszystkie inne otaczające mnie dźwięki.
Kilka rozchichotanych nastolatek przystaje z boku i obserwuje grajków. Jeden z nich puszcza oko do czarnowłosej dziewczyny, która natychmiast oblewa się ciemnobordowym rumieńcem…
- Może powróżyć? To zajmie tylko chwileczkę, a dowie się pani tak wiele o swojej przyszłości…
Moje rozmyślania przerywa tęga cyganka, wbita w przyciasną, wściekle kolorową suknię. Jej spory biust dosłownie wylewa się zza ramiączek koszulki, a szerokie biodra opasuje piękna kolorowa chusta z frędzelkami. W dłoniach ściska wyświechtaną talię kart.
- Nie, dziękuję – mruczę i szybko czmycham w stronę niewielkiego targu, umiejscowionego tuż za rynkiem. Romka nie przejmuje się specjalnie moją defensywną postawą. Zanim odeszła kilka metrów dalej, już usłyszałam, jak dopadła jakąś starszą parę spacerowiczów.
Mijam najwytworniejsze kamienice w mieście i wpadam na plac.
Tu dopiero się dzieje!
Barwne stragany dosłownie pękają od wspaniałych staroci – posrebrzanych łyżeczek, rzeźbionych świeczników, stylowych pamiątek, ręcznie dzierganych obrusów, szklanych kolczyków, wieszaków, obrazów i sukienek. Wśród wszystkich stoisk najbardziej moją uwagę przykuwa ten na końcu – z kapeluszami. Jego właścicielka – sądząc po ubraniu – niewątpliwie artystka, pomaga ułożyć na głowie starszej damy letni kapelusz w odcieniu bladej brzoskwini, z szerokim rondem i zwiewną błękitną kokardą. Przeciskam się w tamtym kierunku, by uchwycić choć część rozmowy.
- Wygląda pani wspaniale – twierdzi sprzedawczyni z nieudawanym zachwytem, unosząc lustro do twarzy klientki. – A ta kokarda pasuje do pani oczu… No ten kapelusik chyba na panią czekał! Wszystko ręcznie robione… i to u nas… a nie jak ta chińska tandeta…
Kobieta kiwa głową i odpowiada coś sprzedawczyni. Nadstawiam ucha, by usłyszeć lepiej, lecz jej głos zagłusza szelest folii. To mijająca mnie drobna nastolatka, odrywa kawałek kazimierskiego koguta ze słodkiego ciasta i bezceremonialnie pakuje go do umalowanych na wiśniowo ust. Worek, w którym został kawałek pieczywa jest jeszcze zaparowany, a za dziewczyną pozostaje kuszący aromat ciasta i rodzynków.
Nie mogę się pohamować. Zawracam w stronę rynku i tuż przy rogu kupuję ciepłego kogutka. Niecierpliwie rozrywam opakowanie i z prawdziwą rozkoszą wgryzam się w mięciutkie słodkawe ciasto, które dosłownie rozpływa się w ustach.
Pycha….
Z wyrazem błogostanu na twarzy wolno przemierzam ruchliwą uliczkę i kieruję się w stronę Wisły. Tutaj znajduje się bardzo długi deptak, biegnący kilka kilometrów wzdłuż rzeki. Z wału można podziwiać ruiny zamku, basztę, kościół i odległy wiatrak na sąsiednim wzgórzu. Promienie słoneczne ślizgają się po lustrze wody, przecinane od czasu do czasu cieniami przelatujących wzdłuż brzegu jaskółek. Przy brzegu leniwie kołyszą się statki i mniejsze łajby. Siadam na murku i dojadając ciasto, wpatruję się w tarczę słońca wolno opadającą za pas pokrytych lasami pagórków.
Nadciągający zmierzch zmienia oblicze Kazimierza. 


Teraz knajpki i restauracje otwierają szerzej swoje podwoje kusząc romantycznym oświetleniem, subtelną muzyką i cudownym zapachem. Zapalają się neony, okna i świece na stolikach…
Z najbliższej restauracji dociera do mnie pieśń żydowska. Jej rytmy dopasowują się do cichego chlupotu wody.
Jutro pójdę na zamek, którego ostre krawędzie nikną teraz w czarnym zboczu góry…
Jest cudownie…
Zapraszam…

Toruń - zwiedzanie z dziećmi

MAGIA TORUŃSKICH PIERNIKÓW

Jest tylko taki jedno miasto, a którym historia miesza się z teraźniejszością w tak specyficzny sposób. Miejsce gdzie narodził się człowiek, który zmienił spojrzenie naukowców na układ naszych planet, gdzie można być najbliżej gwiazd i spróbować najsmaczniejszych w Polsce pierników.
To Toruń.
Miasto którego najstarsze część urzeka nie tylko historią, ale także posiada swoisty architektoniczny urok.
Wraz z rodziną postanowiliśmy zwiedzić serce Torunia. Oczywiście mając na uwadze fakt, że wybieramy się z dwójką dzieciaków, trzeba było dostosować punkty zwiedzania bardziej do wieku i możliwości dzieci niż naszych zainteresowań.
Może na początku sprawa zaparkowania samochodu przy założeniu, że będziemy nocować poza miastem. Na szczęście wokoło najstarszej części miasta jest sporo parkingów. Nie ma więc problemów z pozostawieniem pojazdu, oczywiście za opłatą.
Samo centrum obfituje w liczne zabytki, czy muzea i każdy może wybrać coś dla siebie. Są tu piękne kościoły, XIV-wieczne bramy, wspaniałe kamienice i liczne pomniki.
Miasto jest dobrze przygotowane dla turystów :)
PLANETARIUM
Chyba najbardziej znane miejsce w Toruniu. Wśród różnorodnych niezwykle ciekawych wystaw można wybrać się na seans tematyczny. Na początek dla rodzin z dziećmi jest zalecany program „Cudowna podróż” w wersji 360D. Oznacza to, że cały pokaz odbywa się na półokrągłym suficie. Film stworzony jest w taki sposób, by zainteresować nie tylko małe dzieci ale i dorosłych. Robi na dzieciakach ogromne wrażenie. Z naszego doświadczenia proponuję kupić bilety na konkretny seans nieco wcześniej, wówczas nie tylko unikniemy kolejek, które formują się jakieś pół godziny przed seansem, ale także zostaniemy posadzeni w tylnych rzędach, zyskując przy tym większą przestrzeń sufitu do oglądania.
Cennik i bliższe informacje znajdziecie tutaj:
MUZEUM PIERNIKA
Fantastyczna sprawa dla dzieci i dorosłych. Warto zarezerwować sobie miejsce telefonicznie albo osobiście. Najlepiej dzień wcześniej jeśli chcemy się dostać na konkretną godzinę, bo zajęcia są naprawdę oblegane, a ilość miejsc ograniczona.
Na takim spotkaniu dowiadujemy się pokrótce jak robione były dawniej pierniki, ale nie to jest największą atrakcją, lecz fakt, że sami możecie sobie upiec własnego ozdobnego piernika. Każdy dostaje kawałek cudnie pachnącego ciasta, wałek, formę do wyboru i pod okiem piekarzy przygotowuje piernika. Potem nasze wyrobi trafiają do pieca, i przez ten czas, kiedy się pieką, organizatorzy zapraszają turystów do wspólnej zabawy. Z całej wyprawy do Torunia to właśnie Muzeum piernika i obserwatorium nasze dzieci wspominają najlepiej.
Więcej informacji i godziny otwarcia można znaleźć tutaj:
Muzeum piernika
DOM LEGEND TORUŃSKICH
Jakiś tam pomysł na biznes owszem jest, ale czegoś tu brakuje. W piwnicach starej kamienicy zorganizowano miejsce, gdzie można poznać kilka legend. Przebrani animatorzy opowiadają poszczególne historie wspomagając się skąpą scenografią. Jest trochę śmiechu i zabawy, lecz nie umywa się do muzeum piernika.
KRZYWA WIEŻA
Znacznie odchylona od pionu średniowieczna baszta obronna. Ma nawet swoją własną legendę związaną z pewnym zakochanym w kobiecie krzyżakiem. Zwiedzając stare mury warta zahaczyć przy tym zabytku, bo prezentuje się niecodziennie.
Krzywa wieża
DOM MIKOŁAJA KOPERNIKA
Mieści się z przepięknej średniowiecznej kamienicy, która w XV wieku należała do rodziny Koperników. Obecne jest tutaj muzeum poświęcone genialnemu astronomowi. W środku można zobaczyć wiele ciekawych eksponatów związanych z rodziną Mikołaja. Muzeum raczej zainteresuje dorosłych.
POMNIK KOPERNIKA
Stojący w rogu rynku posąg należy do najbardziej znanych i najczęściej fotografowanych obiektów w Toruniu. Jest też miejscem spotkań uczniów z prezydentem miasta w każdą rocznicę urodzin słynnego astronoma. Ponoć w czasie Juwenalii studenci przebierają go w zabawne stroje, zaś w grudniu zdobi go czerwona czapka jego imiennika – Św. Mikołaja. 
POMNIK FILUSIA
To pomnik który spodoba się każdemu dziecku. W rogu Rynku przy starej latarni siedzi uroczy piesek trzymający w pyszczku melonik. Głowa psiaka aż błyszczy od częstego głaskania przez dzieci. Przy nim, oparta o słup stoi złożona, smukła parasolka profesora Filutka, którego rysunkowe historyjki przez wiele lat ukazywały się w „Przekroju”. Twórca tych przesympatycznych postaci – Zbigniew Lenger – także pochodził z Torunia. 
KAMIENICE TORUŃSKIE I STARE MURY OBRONNE
Aby dotrzeć do poszczególnych muzeów, pomników i innych zabytkowych miejsc mamy okazję pospacerować po zabytkowej części tego wspaniałego miasta. Mijając poszczególne pięknie odrestaurowane i kolorowe kamienice pokażmy dzieciom jak różnorodne mogą być elementy architektury. Piękne gzymsy, ozdobne szyldy, cudnie zdobione latarnie – to zaledwie ułamek drobnych elementów zdobiących pierzeje kamienic.
Spacerując patrzcie wysoko – czasami można zobaczyć coś pięknego i zaskakującego, jak na przykład blaszanego kotka siedzącego na dachu i czekającego na swojego pana…
Kamienice przy rynku i blaszany kotek na dachu
PORA NA OBIAD
Jeżeli chodzi o ciepłe posiłki to w pierwszy dzień odwiedziliśmy pierogarnię „Pod blaszanym kotem” Restauracja proponuje wiele rodzajów pierogów, oraz całe zestawy. Mamy do wyboru różnorodne pierogi mięsne, jarskie, owocowe i pieczone. Jest w czym wybierać.
Jednak moje serce podbiła leżąca nieco na uboczu restauracja meksykańska „Hacjenda Pancho Villa”. Jedzenie jest niesamowite! Dania nie tylko wyglądają cudnie i kolorowo, ale smakują tez niebiańsko. Gorąco polecam.
Hacienda Pancho Villa
WIECZÓR PRZY FONTANNIE
Na koniec naszej wycieczki po Toruniu zostawiliśmy fontannę Cosmopolis mieszczącą się na skwerze pryz Placu Rapackiego. W godzinach wieczornych puszczany jest tutaj trzygodzinny seans podczas którego w rytm muzyki ze 100 dysz wypuszczana jest woda podświetlana dodatkowo licznymi lampkami. W zależności od pór roku godziny seansu są zmienne, więc lepiej wcześniej sprawdzić informacje na stronie.
Fontanna Cosmopolis
TORUŃSKIE PIERNIKI I INNE PAMIĄTKI
Spacerując w okolicach Rynku mijamy liczne sklepy z piernikami. Tutaj te pyszne ciastka są zawsze świeże, i można je kupić na sztuki, na wagę dzięki czemu mamy szanse sprawdzić różne smaki. Takie sklepiki cieszą się ogromną popularnością – w sezonie turystycznym dosłownie pękają w szwach. Ale warto postać i poczekać w kolejce, by spróbować Toruńskich specjałów. 
PODSUMOWANIE
Toruń na weekend to wspaniały pomysł. Jest co zwiedzać, jest co zobaczyć. W mieście odbywają się liczne imprezy, recitale, wystawy. Każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie. Widać w tym mieście, że Rynek stanowi prawdziwe serce Torunia,. Zawsze tutaj coś się dzieje. Możemy brać udział w tych imprezach, lub zasiąść wygodnie w którymś z ogródków i popijając piwko obserwować toczące się wokół nas życie miasta.
My przez te dwa dni zwiedziliśmy tylko najważniejsze zabytki i miejsca które z naszego doświadczenia zainteresowałyby dzieci. Ale Toruń oferuje znacznie więcej wspaniałych miejsc, które warto zwiedzić. Myślę, że każdy z nas powinien wybrać się do tego cudownego miasta nie tylko by poznać jego zabytki, ale również poczuć absolutnie niezapomniany klimat. 
Ruiny zamku krzyżackiego
 
Zapraszam do Torunia...